Pierwszy raz w życiu pracowałam w lutym w ogrodzie

Nie padało, nie wiało, słońce zza chmur wyszło dopiero chwilę przed zachodem, ale udało się troszkę pokopać. Ziemia opita wodą i ciężka, więc nie za wiele zdziałałam, ale dobre i to.
Przesadziłam bez koralowy, bo przez całą zimę patrzyłam na niego z okna jak beznadziejnie rośnie. Przesadziłam jednego rodka, bo zdominował go krzaczek tawuły japońskiej, tak że nawet nie ma pąków kwiatowych. Przedłużyłam rabatę hostową pod wielką czereśnią i wykopywałam jakieś upiorne trawiszcza łąkowe z okrągłego hostowiska.
W tym czasie kury chodziły po całym ogrodzie i przegrzebywały go w poszukiwaniu pokarmu.
Doniczkowe hiacynty i ciemierniki ustawiłam na schodach i normalnie powiało wiosną
W domu namoczyłam kobeę białą oraz fioletową i zamówiłam kilkanaście pięknych dalii. Będzie numer, jak przyjdą pomyłkowe brzydalki
Zdjęć nie robiłam, bo straszna szarość. Najbardziej kolorowe w ogrodzie były kury... taki czas
No ale to nic nowego, przednówek jest każdego roku, czas było przywyknąć
Kasiu, ja wtykam w ziemię lub do słoiczka z wodą wszystko co mi wpadnie w ręce. Niedawno byłam z psami w lesie, a tam wśród milionów zielonoszarych pędów zwykłej wierzby jeden krzew był pomarańczowy. No więc co? Ułamałam sobie patyk, a w domu podzieliłam go na kilka kawałków. Oczywiście ukorzeniły się wszystkie.
Innym razem na poboczu drogi wśród miliona siewek świerków pospolitych ujrzałam 3 siewki żółte. Co zrobiłam? Wyłopatkowałam je z mchu i rosną u mnie w doniczkach. Ułamane hortensje też ukorzeniłam... Itd., itp. Nieuleczalna choroba to ogrodnictwo
Danusiu, kiedyś na pewno będzie pięknie

Trzeba się jednak uzbroić w cierpliwość, aż kloniki urosną

Tymczasem nakupiłam kwiatków wszelakich